Nie chciał uwierzyć. Serce Lucy coraz bardziej zwalniało, a on nie miał pojęcia co robić. Wszystko tylko nie ona. Mógłby sam oddać życie, dla niej. Nagle przepełniła go wściekłość. Nie pozwoli jej tak łatwo odejść.
- Lucy! Masz walczyć! Słyszysz mnie?! - położył dwoją dłoń na jej policzku. Jedyne co poczuł to zimno. Wpatrywał się w bladą twarz.
- Pójdę na górę, sprowadzić lekarzy - nie zwrócił na niego uwagi. Jedyne co go teraz interesowało, to jego Lucy.
- Natsu... - spojrzał na niebiesko-włosą. Była cała we krwi jego ukochanej. - Ona odchodzi... - wiedział to. Widział, że jej stan pogarsza się, z każdą chwilą. Jej oddech coraz bardziej spowalniał, aż zatrzymał się.
- Nie. Nie! Lucy! Walcz! Rozumiesz?! Walcz! Dla mnie! Dla nas! Walcz! - przyłożył głowę do jej serca. Nie usłyszał bicia. Przerażony, nie chciał zrozumieć całej sytuacji.
- Natsu! Trzydzieści ucisków i dwa oddechy! Szybko! Jeszcze jej nie straciliśmy - dzięki słowom różowo-włosego, obudziła się w niej wiara. Wiara, że może się udać. Mocniej zacisnęła swoje dłonie, ona też da z siebie wszystko, aby Heartfilia przeżyła.
Mimo, że nie chciał przyjąć do świadomości tego co się działo, posłusznie zaczął reanimację. Bał się.
Wybiegł z budynku. Karetka była w drodze i po kilku minutach, zatrzymała się przed wejściem.
- Proszę za mną! - prowadził jak najszybciej medyków. Zatrzymywał ich przed zabraniem rannych, mówiąc, że jest gorszy przypadek. Ratownicy nie chętnie go posłuchali. Zadawali pytania, dlaczego w takim miejscu, co robiliśmy, lecz on na żadne nie odpowiedział. Nie chciał tracić czasu. Zaprowadził ich do właściwego pokoju. Nawet oni widząc całą sytuację, stanęli zdziwieni. Podeszli do dziewczyny i przyjrzeli się ranie oraz reanimującemu Natsu. Uznali stan dziewczyny za fatalny.
- Ona nie przeżyje. Jak długo już ją reanimujecie? - spytał główny lekarz. Patrzał na różowo-włosego.
- Około trzech minut. - odezwała się. Podszedł do Juvii i sam złapał za główne tętnice. Tak naprawdę, nie zamierzał nic robić. Ta blondynka nie przeżyje, ale wola walki tego chłopaka, przekonała go do dania szansy.
- Chłopaki do dzieła! Pamiętajcie tylko o zmianie tego chłopaka! - ratownicy nie potrzebowali dużo czasu. Trochę martwili się wyniesieniem jej z tej piwnicy, jednak główny medyk się tego podjął to i oni! Chcieli zmienić Dragneela przy reanimacji, jednak on na to nie pozwolił.
- Póki mam siłę, sam to zrobię. - nie skomentowali tego. Ostrożnie przenieśli ciało Lucy na nosze. Już mieli ją podnieść, ale odezwał się jeden z mężczyzn.
- Izo przynieś defibrylator. Jestem Eizo, a to mój oddział. Masz świadomość, że nawet jeśli uda nam się ją z tego wynieść, ona może umrzeć podczas drogi? -
- Wiem, ale mimo to zamierzam walczyć! Lucy też! - Izo odsunął Natsu i wykonał kilka strzałów elektrycznych.
- Mówiłeś, że nazywa się Lucy? - spytał, mocniej dociskając jej tętnice, które pod wpływem strzałów, mogły się otworzyć.
- Tak - powiedział, przyglądając się. Błagał los, Boga. Wszystko i wszystkich, by ona przeżyła.
- Lucy. Lucy masz żyć! Słyszysz?! Pomożemy Ci! Ale sami nic nie zdziałamy! To Twoja walka! - wykrzyczał. Teraz albo nigdy! Jej ciało nie wytrzyma dłuższej pomocy.
Sekunda za sekundą. Po raz ostatni skorzystali z urządzenia.
Cisza.Czyżby ją stracili na dobre?
Niebiesko-włosa wybuchnęła płaczem. Eizo zamierzał puścić tętnice, jednak Dragneel mu przeszkodził.
- Ostatni raz. - wciąż miał nadzieję. Medyk wiedział, że to bez sensu. Śmierć kliniczna może trwać, tylko z cztery minuty. W innym przypadku dochodzi do uszkodzenia kory mózgowej. Nawet jeśli ją uratują, nie odzyska pełnej świadomości. Szczerze mówiąc, wolał, żeby teraz umarła niż żyła, jak "warzywko".
Mimo swojego zdania, nie przeszkadzał Natsu.
- Lucy... żyj. - z jego oczy wypłynęły łzy. Wtedy zdarzył się cud. Ratownicy z zdziwieniem w oczach, spoglądali na słabo unoszącą się klatkę piersiową.
- Szybko! Tlen! Wynosimy ją! - nie tracili czasu. Dwóch złapało za nosze i wynosiło ranną. Izo podawał jej tlen, a główny lekarz nieustanie, uciskał tętnice. Włożyli ja do karetki i podłączyli do innych maszyn. - Spokojnie, teraz my się tobą zajmiemy. - szepnął do nieprzytomnej blondynki. Już mieli zamykać drzwi pojazdu, gdy zatrzymał ich różowo-włosy.
- Jadę z wami. Nie zostawię jej - ratownikom niezbyt się to podobało, chcieli zaprzeczyć, ale odezwał się Eizo.
- Masz jaja. Wsiadaj. - usiadł obok, łapiąc Lucy za rękę.
Patrząc na niego, lekarz widział siebie i żonę. Za młodości nie byli w takiej sytuacji, ale determinacja i miłość chłopaka... Przypominała mu jak bardzo kochał swoją połówkę. Droga do szpitala, zajmie im za jakieś dziesięć minut, więc chciał je dobrze wykorzystać.
- Po ile wy macie lat? -
- Ja dziewiętnaście, a Lucy osiemnaście. -
- Skończone osiemnaście? -
- Tak. - skłamał. Nie chciał, żeby Jude dowiedział się o wydarzeniu. Czuł się winny. To była jego wina, że obroniła go. Gdyby był silniejszy...
- Mógłbyś w tym czasie wypełnić papiery? Jak widzisz, ja mam zajęte ręce. - niechętnie, wziął w dłonie teczkę. Chciał cały czas trzymać ją, ale wiedział, że dużo zawdzięcza temu mężczyźnie.
- Zgoda. - zaczął wypisywać, poszczególne pola.
- Więc jak się nazywacie? - próbował, podtrzymać rozmowę.
- Natsu. Natsu Dragneel i Lucy Heartfilia -
- Czysto-krwiści?! Cholera! Izo jaką krew podałeś małej? -
- Zero! - odkrzyknął medyk.
- Zadziwiające, że się przyję...- za szybko było na pochwały. Nagle blondynka, zaczęła dusić się i wypluwać szkarłatną ciecz.
- Lucy! - różowo-włosy przerażony, spoglądał na sytuację.
- Za ile będziemy w szpitalu?! Izo połóż ją w pozycji! - delikatnie zmienił pozycję dziewczyny. Starał się przy tym, żeby nie przeszkodzić Eizo, przy przyciskaniu tętnic.
- Jeszcze jakieś pięć minut! -
- Kurwa! Możemy nie zdążyć! - nagle w głowie różowo-włosego, pojawił się pomysł.
- Weźcie ode mnie krew! -
- Co takiego? - wpatrywał się ze zdziwieniem w niego. Nie rozumiał zupełnie jego szalonego pomysłu. Chociaż... przez chwilę rozmyślał nad słowami... mogło by się udać! Tylko co jeśli mają inne typy? Chodziło o współczynnik Rh.
- Jaką ona i ty macie typ? -
- Nie wiem... ale i tak nie mamy innego wyjścia! Wy nie macie czystej krwi, a ja nie mogę jej stracić! - Eizo niepewnie się zgodził. Tak naprawdę nie mieli innego wyjścia. To była ich jedyna szansa.
Cicho się zaśmiał, widząc reakcje chłopaka, na igłę. Rozumiał jednak powagę sytuacji, dlatego nie skomentował tego. Już po kilku chwilach od podania krwi, jej stan się poprawił. Wciąż był krytyczny, ale przyjmowała jego krew.
- Niesamowite. Jednak dobrze zrobiłem, zabierając Cię - nie odpowiedział mu. Cieszył się, że może się na coś przydać, jednak ta cała sytuacja go przerażała. Dojechali bez żadnych komplikacji. Na samym wejściu, czekał na nich ordynator.
- Eizo znowu się wymknęliście z biura! -
- Gdyby mnie tam nie było, ta dziewczyna by już nie żyła. A teraz na salę operacyjną! Przygotujcie czystą krew i odczepcie chłopaka! - jego słowa szybko zostały przyjęte. Po chwili Lucy była przewieziona do sali. To znaczy prawie. Przed samym wejściem, przybiegł lekarz z woreczkiem, szkarłatnej cieczy. Odczepił Natsu i zaopiekował się Lucy.
- Ej, chłopczyku - ostatni raz spojrzał na Eizo. - Dobrze się spisałeś - wszyscy weszli na salę. Czerwona lampa się zapaliła, co oznaczało początek. Początek jej walki o życie.
Usiadł na krześle, czekając. Nie zamierzał się stąd ruszać, nawet gdyby się paliło, lub waliło. On zostanie, dopóki trwa operacja. Obwiniał siebie.
- Natsu! - przyjaciele wbiegli na korytarz. - Co z Lucy?! -
- Operują ją. Jej stan jest krytyczny... - odpowiedział zupełnie bez uczuć. Usiedli obok niego i wspólnie czekali. Wkrótce dołączyła do niech reszta znajomych. Skończyło się, na zajęciu całego korytarza. Wszyscy oczekiwali wyjścia lekarzy. Po pięciu godzinach, jedyny przytomny Dragneel czekał na medyka. Przyjaciele zasnęli, chodź nie miał im tego za złe.
- I jak z Lucy? -
- Jej stan jest stabilny, z narządów naruszone zostały, jedynie jelita. Miała dużo szczęścia. Wszystko jest już opanowane, ale za pewne zostanie mała blizna, po tym wydarzeniu. - rozpłakał się.
- Dziękuję - kiedy, została przewieziona do sali, on poszedł za nią. Usiadł przy łóżku, wpatrując się w jej bladą twarz. Delikatnie odgarnął, luźno błąkające się, blond kosmyki.
Podjął decyzję.
Nie pozwoli jej, już nigdy więcej cierpieć, dlatego... Odejdzie.
Jakoś nie mogłam, wczuć się tą atmosferę, dlatego ciężko pisało mi się, ten rozdział. Zobaczymy jak będzie dalej :3